O tym, dlaczego obowiązujące prawo antynarkotykowe nie ma sensu – mówi Agnieszka Sieniawska. Joanna Cieśla: – Która z historii pani klientów najmocniej zapadła pani w pamięć? Agnieszka Sieniawska: – Chyba ta, gdy przyszedł na dyżur prawny młody mężczyzna z aktem oskarżenia o posiadanie 400 g marihuany. Myślę: „To dużo, może diler?”, a potem wgłębiam się w akta i czytam, że prokurator wpisał wagę brutto, czyli razem z opakowaniem. Tym opakowaniem był plecak, w którym marihuany było 0,3 g!
Poruszające są też przypadki związane z problemami zdrowotnymi. Dziewczyna, Polka, hodowała marihuanę, bo leczy się ze stresu pourazowego w Kalifornii, gdzie programy medycznej marihuany funkcjonują legalnie. Miała na to zaświadczenia. Sąd ich nie uznał – skazał ją na grzywnę i koszty sądowe – w sumie 9 tys. zł.
Napisał też do nas chłopak z chorobą Leśniowskiego-Crohna – rzadkim schorzeniem jelit, związanym z bardzo ostrą biegunką. Mama tego chłopaka wozi go do Czech, żeby mógł legalnie zapalić skręta, co pozwala mu zmniejszyć dawki stosowanych sterydów. Może najbardziej jednak zszokował mnie przypadek mężczyzny, który został skazany na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na cztery lata za posiadanie 0,2 g marihuany. W czwartym roku policja znów znalazła u niego 0,2 g. Sąd znów go skazał, na 6 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata, ale wtedy pierwsza kara została odwieszona. Sąd odrzucił nasz wniosek o odroczenie, argumentując, że ta sprawa będzie przykładem dla rówieśników naszego klienta. A on ma 38 lat.
Poszedł siedzieć?
Trafił do celi z 16 osobami, raz w tygodniu mógł korzystać z telefonu. Był dręczony, miał napady lęku, psychicznie nie dawał rady. Jest rastafarianinem. Czuł się pokrzywdzony przez wymiar sprawiedliwości, nie czuł się przestępcą i nadal uważa, że nie popełnił żadnego przestępstwa. Jego matka dowiedziała się ode mnie, że jest w więzieniu, bo wstydził jej się przyznać, tak jak i dziewczynie. Po trzech miesiącach sąd uznał nasz wniosek o zamianę kary na dozór elektroniczny. Gdy minęło pół roku, czyli połowa czasu odbywania kary, wnioskowaliśmy o anulowanie reszty – bo nasz klient spełnia wszystkie warunki, nie narusza porządku prawnego. Sąd odrzucił wniosek właśnie dlatego, że skazany nie czuje, że popełnił przestępstwo.
Po co palił, skoro wiedział, że może się wpakować w kłopoty? Po co w ogóle ludzie palą?
A po co piją, skoro wiedzą, że alkohol jest niezdrowy? Ludzkość odurzała się od zawsze i zawsze będzie to robić. Chłopak od plecaka też rok po tamtej historii znów wpadł z małą ilością. Chciał być stewardem – skończył studia, przeszedł odpowiednie szkolenie, ale z powodu wyroku za posiadanie okruszków cannabis plan upadł, bo w tej pracy wymagane jest zaświadczenie o niekaralności. System sprawiedliwości i opinia publiczna nie przyjmują do wiadomości tego, co powtarzają terapeuci – że samo używanie substancji odurzających nie jest problemem. Jest następstwem i pokłosiem tego, że ludzie mają różne inne problemy. Nie w narkotykach trzeba szukać wroga publicznego.
Ale ludzie się uzależniają.
10 proc. osób, które używają substancji zmieniających świadomość, uzależnia się od nich. Czy to dużo, to już inne pytanie. Ale żeby chronić tych, którzy mogliby się uzależnić, stworzyliśmy system narażający wszystkich pozostałych na bardzo poważne konsekwencje i naruszający konstytucję. Odmawianie człowiekowi prawa do wyboru tego, czym chce się odurzyć, jeśli jego postępowanie nie zagraża bezpieczeństwu i zdrowiu innych osób, jest sprzeczne z konstytucyjnym nakazem uszanowania istoty, rdzenia wolności i praw. Idzie pani sobie do pracy albo na spotkanie, a ktoś nagle panią zatrzymuje, przeszukuje pani teczkę, zagląda do torebki. Co więcej, w samym systemie jest mnóstwo niekonsekwencji. Skazujemy ludzi za gram marihuany w kieszeni na podstawie art. 62 ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, choć w świetle prawa narkotykowego o posiadaniu można mówić nie wtedy, kiedy ktoś po prostu ma substancję psychoaktywną, ale wtedy, gdy można udowodnić, że zamierza ją na przykład udostępniać innym, sprzedawać. Zgodnie z prawem za samo posiadanie skręta w ogóle nie powinno się karać. W Polsce istnieje jednak zasada niezawisłości sędziowskiej i zasada dowolnej interpretacji dowodów. Można odwoływać się od wyroków w kolejnych instancjach i ostatecznie dojść do Sądu Najwyższego, ale klienci nie chcą walczyć. Rzadko decydują się na złożenie apelacji, nie mają siły, to się wiąże z kosztami.
Dużo jest takich spraw?
W 2011 r. 37 tys. osób skazano za posiadanie substancji zakazanych, w tym 35 tys. za małe ilości. W ubiegłym roku, po wprowadzeniu art. 62a, pozwalającego umarzać postępowania, prokuratura i sądy zajęły się 18,5 tys. spraw. Z tego prokuratorzy, na podstawie art. 62a, umorzyli co dziesiątą. Dotarłam też do informacji Biura Analiz Sejmowych, z której wynika, że w listopadzie 2012 r. za posiadanie narkotyków w zakładach karnych przebywało 2,8 tys. osób. Ich osadzenie kosztowało ponad 12 mln zł. Tylko dwóch na stu zamiast więzienia dostało dozór elektroniczny. Źródło >>