Dla Polaka narkotyki straszniejsze niż samobójstwo

Dlaczego w Polsce, leczymy z uzależnienia od narkotyków głównie poprzez długoterminowe ośrodki stacjonarne?
Dlaczego często przez osoby, które wydaje się, w większości same powinny być leczone?
Dlaczego co trzeci Europejczyk leczony w placówce stacjonarnej, leczy się w Polsce i jest Polakiem?
Dlaczego mamy odmienny od Europy stosunek do leczenia substytucyjnego?
Dlaczego mamy odmienny stosunek do leczenia bólu?
Odpowiedzi na te pytania, znajdziecie w materiale poniżej oraz  polecanych w nim artykułach.

 

Dlaczego w Polsce, leczymy z uzależnienia od narkotyków głównie poprzez długoterminowe ośrodki stacjonarne dodatkowo, bardzo często przez osoby, które wydaje się, w większości same powinny być leczone albo z różnych powodów odsunięte od pacjentów (alkoholizm, przemoc, molestowanie, łamanie zasad etyki zawodowej, problemy z prawem)?
Dlaczego co trzeci Europejczyk, leczony z powodu narkomanii w placówce stacjonarnej, leczy się w Polsce i jest Polakiem, dlaczego mamy odmienny od Europy stosunek do leczenia substytucyjnego?
I wreszcie dlaczego mamy odmienny stosunek do leczenia bólu? Na to ostatnie pytanie i na pytania wcześniejsze choć nie wprost, pada odpowiedź w ostatnim Dużym Formacie oraz w Polityce (nr. 27/2013): bo jesteśmy krajem dzikim, jeżeli chodzi o nasz stosunek do narkotyków.
Edyta Gietka (Polityka) i Anna Kleszcz rozmówczyni Grzegorza Sroczyńskiego (DF) otwierają przed nami drzwi piekła, które bardzo realnie grozi wielu z nas lub grozi naszym bliskim.
Chodzi o piekło choroby, której następstwem jest ból, i gdy zdajemy się na lekarzy, którzy nie chcą stosować leków uśmierzających – bo się pacjent uzależni i nie ważne, że umiera w mękach, bezradny, upokorzony chorobą – umiera czysty od narkotyków!
Zdarza się, że taki pacjent popełni samobójstwo, co dla wielu osób, może wydawać się lepsze niż uzależnienie.
Przywołam tu film Zanussiego „Życie to śmiertelna choroba…”, jego końcowe sceny. Chory onkologicznie, główny bohater grany przez Zapasiewicza, wije się z bólu w szpitalnym łóżku. Ale krótko cierpi, bo w tym całym nieszczęściu jest wybrańcem losu – leży na oddziale, gdzie sam wcześniej pracował jako lekarz. Sam wypisuje sobie recepty i podaje leki opioidowe. Nie pozwala innym lekarzom nawet do siebie podejść – wie, co by go czekało. Z tego samego powodu, dla którego pozwalamy innym cierpieć, nie chcemy stosować leczenia substytucyjnego. W Europie leczy się substytucyjnie 730 000 osób, a w Polsce 1700, z tej grupy połowa w Warszawie. Ale w mile widzianym przez Kościół Katolicki lecznictwie ośrodkowym, zdominowanym przez wspólnoty terapeutyczne, leczonych jest w Polsce 15 000 osób rocznie, a w całej Europie 50 000. Ośrodki to jest to, co odpowiada całemu społeczeństwu. Dlaczego?
Społeczeństwo chce, wręcz życzy sobie, by narkomanów leczono w takim systemie, który przypomina nieco Gułag, gdzie da się „ćpunowi” w kość, pogoni do ciężkiej roboty a przede wszystkim, odizoluje, i wyczyści ulice. Terapeuci cynicznie jadą na tych oczekiwaniach i budują, największe na świecie, zaplecze długoterminowego, resocjalizacyjnego systemu.
Od trzydziestu lat do ośrodków pakujemy wszystkich użytkowników narkotyków, jak leci. Nawet wtedy gdy nie ma wskazań, uzasadnienia by poddawać kogoś dwuletniej izolacji.
Co do długości leczenia, także jesteśmy przodownikiem w światowych rankingach. W Europie leczą w zamkniętej formule ośrodka pół roku, my półtora, najlepiej dwa lata.
Na 77 ośrodków, 44 leczy dłużej niż rok, wśród nich 20 ośrodków, aż dwa lata. To tylko ujawnione dane, w praktyce leczy się jeszcze dłużej. Społeczeństwo przymyka oko na naruszenia praw pacjenta w ośrodkach – jest w stanie bardzo wiele wybaczyć ich szefom, bo „tylko świr może chcieć obcować z narkomanem”. Społeczeństwo hojnie płaci za swoje zachcianki, rok leczenia jednej osoby w ośrodku kosztuje je ok. 40 000 zł, w poradni tylko 1500, ale co tam. Dusza Polaka nie jest na sprzedaż.
Oczywiście w ostatnich latach, warunki się nieco zmieniły, rygory złagodniały, ale osoby kierujące ośrodkami pozostały te same. Jeżeli chodzi o postawy, przekonania oraz wiedzę zawodową, to co prezentują szefowie większości placówek stacjonarnych, jest absolutną żenadą. Trudno opisać słowami to, co wygadują między sobą i na swoich wewnętrznych spotkaniach. Na ogół, nie słyszy się tego, bo większość z nich, nie pojawia się na żadnych ogólnopolskich konferencjach, nie publikuje nic w prasie branżowej (na szczęście). Miałem okazję z nimi współpracować, co wspominam jako cenne choć bardzo negatywne doświadczenie. Wiemy, że osoby, które dostały kiedyś (w 2002 r.) certyfikat terapeuty za zasługi w walce z narkomanią (nie tak jak pozostali, poprzez certyfikacyjne szkolenia i ciężki egzamin), kontrolują największe organizacje pozarządowe, a dzięki nim 50-60% rynku świadczeń leczniczych. Starają się usilnie, by zatrzymać Krajowy Program Przeciwdziałania Narkomanii – sensowny, zgodny z potrzebami pacjentów, ale godzący w interesy ośrodków. Powstrzymują terapię substytucyjną i redukcję szkód, to akurat wszyscy specjaliści wiedzą, ale nie wiemy na ogół, że trzymają pod butem ambulatoria i postrehabilitację. Robią to na tyle skutecznie, że kolejny KPPN poza Warszawą, nigdzie nie jest należycie realizowany, a i w stolicy wiele spraw dotyczących lecznictwa wymaga interwencji. Choćby brak sensownej postrehabilitacji, na całym zresztą Mazowszu. Największe (anty)narkotykowe stowarzyszenie, nie dopuszcza do swego zarządu przedstawicieli własnych placówek
ambulatoryjnych, niszczy przejawy ich samodzielności, wyrugowała niemal zupełnie redukcję szkód. Drugiej, co do wielkości organizacji, zamkniętej i autorytarnie zarządzanej, szefuje osoba skazana za przemoc i molestowanie (nie prawomocnym wyrokiem). Interwencje Komisji Etyki przy Krajowym Biurze Przeciwdziałania Narkomanii, w sprawie odsunięcia go od obowiązków szefa i terapeuty na czas procesu, zostały całkowicie zignorowane. Helsińska Fundacja Praw Człowieka, gdy w 2010 badała stan przestrzegania praw człowieka w ośrodkach stacjonarnych, po prostu, nie została przez obydwie największe organizacje do nich dopuszczona.
Oczywiście generalizuję. Znam też kilka wspaniałych osób wśród terapeutów szefujących ośrodkom, ale są oni niestety na ogół outsiderami w swoim środowisku. Co do reszty terapeutów, im niżej i młodziej tym lepiej. Zbyt wielu jednak bezradnie milczy, patrząc na otaczającą ich patologię.

 

Polecane artykuły:
Grzegorz Sroczyński, Wyłam. Oni pytali: co za śmieć tu leży? Rozmowa z Anną Kleszcz (Duży Format, Gazeta Wyborcza, 18 lipca 2013)

 

Edyta Gietka, Rżnący, szarpiący, miażdżący (Polityka, nr. 27, lipiec 2013)