Marihuana nie ma nic w sobie specyficznego i wyjątkowego, co sprawiałoby, że używana w umiarkowany sposób powodowałaby utratę woli działania i ambicji – przekonuje działacz Polskiej Sieci Polityki Narkotykowej. Trudno jest nie traktować tekstu Bogusława Chraboty „Niemyte dusze” inaczej niż manifestu przekonań autora, żeby nie powiedzieć uprzedzeń wobec zjawiska używania narkotyków. Bynajmniej nie jest to rzeczowy głos w dyskusji na temat tego, jak we współczesnym świecie powinniśmy próbować radzić sobie z problemem narkotykowym.
Wspomnienia dotyczące nieżyjących kolegów ze szkolnej ławy, co to sięgnęli po marihuanę, potem po kompot i skończyli na cmentarzu, to chwyt mocno oklepany i rażący uproszczeniem. To prawdziwa „lastrykowa płyta nagrobna” wymierzona w inteligencję czytelników.
Rozdzielić rynki
Badania naukowe pokazują, że część osób, które uzależniły się od heroiny czy innych twardych narkotyków, miała doświadczenia z marihuaną, ale podobne doświadczenia mieli wcześniej z alkoholem i nikotyną. Przyglądając się liczbom, nie można stwierdzić, że kontakt z marihuaną determinuje używanie innych rodzajów narkotyków, nie ma tu zależności przyczynowo-skutkowej. Marihuana jest najbardziej rozpowszechnionym nielegalnym narkotykiem, więc nie ma w tym nic dziwnego, że osoby stosujące mniej popularne narkotyki zażywały marihuanę. O tym, czy ktoś będzie sięgał po coraz to silniejsze substancje i się od nich uzależni, decyduje cały szereg czynników biologicznych, społecznych i psychologicznych. Ogromna większość osób używających marihuany nigdy nie zażywała innych narkotyków. Niektórzy specjaliści twierdzą, że marihuana jest raczej „końcowym”, a nie „wejściowym” narkotykiem.
Ostatni raport Europejskiego Centrum Monitorowania Narkotyków i Narkomanii (EMCDDA) mówi o tym, że ponad 80 mln Europejczyków używało bądź używa marihuany. Jednym z ważniejszych powodów dążenia do jej legalizacji jest przeświadczenie o konieczności rozdzielenia rynku marihuany od rynku twardych narkotyków. Tak, aby miliony osób niestroniących od jointa nie były narażone na kontakt z bardziej niebezpiecznymi substancjami, a także z mafią narkotykową. I żeby 80 milionów Europejczyków nie płaciło tym samym haraczu bandytom.
Najgorsza ta prohibicja
Pomiędzy straszeniem narkotykami a mówieniem o tym, że są one nieszkodliwe, jest ogromna przestrzeń pozwalająca na to, ażeby prowadzić mądre działania profilaktyczne i racjonalną edukację. Uznana, skuteczna zasada profilaktyki to: po pierwsze nie straszyć! Straszenie nie przynosi rezultatów, co widać, słychać i (nomen omen) czuć.
W efekcie najbardziej spanikowani są rodzice. Sparaliżowani strachem nie potrafią rozmawiać ze swoimi dziećmi o narkotykach, choć całkiem znośnie radzą sobie w rozmowach o alkoholu czy nikotynie.
Narkotyki są szkodliwe, marihuana również. Większość zwolenników depenalizacji posiadania narkotyków czy legalizacji marihuany też tak uważa. Ludzie, którzy są pod ciągłym wpływem narkotyków, mają niewielkie szanse na to, żeby być produktywni dla siebie i dla społeczeństwa. Jednak marihuana nie ma nic w sobie specyficznego i wyjątkowego, co sprawiałoby, że używana w umiarkowany sposób powodowałaby utratę woli działania i ambicji.
Tym, co czyni narkotyki bardziej niebezpiecznymi, niż są, jest prohibicja. To za sprawą prohibicji nie mamy wpływu na to, komu i na jaką skalę sprzedawane są narkotyki. Każdy, kto sięga po narkotyki, może jedynie się modlić, że to, co zażywa – a co zostało wyprodukowane w chińskim laboratorium czy w brudnej wannie w piwnicy – nie zabije go. Niektóre „powszechne w szkołach” narkotyki zawierają takie zanieczyszczenia neurotoksyczne, że sama substancja psychoaktywna to przy nich mały pikuś.
Zdaniem Bogusława Chraboty dilerzy to gatunek „powszechnie identyfikowalny”. Policja pewnie z niecierpliwością czeka na szczegóły, bo – gdyby tak było – problem handlu narkotykami mielibyśmy rozwiązany. Jeśli ktoś handluje narkotykami w szkołach, to są przede wszystkim uczniowie, czasem bardzo zaradni i pracowici. I niekoniecznie noszą łańcuchy na szyjach. Chociaż stop. Źródło >>